czwartek, 30 czerwca 2016

3. Bad boys (ver. EXO)

Błękitne ściany, białe, drewniane meble, wielkie łóżko i półki wypełnione książkami i płytami. Pokoik dla aniołka, można było rzygać słodkością. W sumie... Poczuł się jak gangster w tym otoczeniu. Intruz jakiś... Strach cokolwiek dotknąć, bo zniszczy.
- Cieszę się, że w końcu mnie odwiedziłeś - starszy przysiadł na łóżku, zmuszając niemal bruneta, by uczynił to samo. Ten nieco niechętnie opadł na nie zaciskając nieco wargi.
- Tsa..
- Channie... Kochanie... Co ci jest? - Baek nadął policzki, zaciskając palce na jego dłoni. Park pokiwał jednak tylko głową, rozpinając swoją skórzaną kurtkę.
- Nic. Po prostu mam gorszy dzień.
- Rozumiem... Poleżymy sobie chociaż? - spojrzał na niego pytająco. Od razu stał się mniej wesoły, więc młodszy skinął głową z westchnięciem i położył się na łóżku, ciągnąc go do siebie. Ten szybko się wgramolił, kładąc głowę na jego ramię, przy tym mocno się wtulając. Od razu wrócił mu humor, zadziwiające.
- Hm... Baekhyun... - zaczął, zerkając na niego kątem oka.
- Tak, kochanie?
- Czego najbardziej pragniesz? - olał te 'kochania', niech sobie mówi. Musiał jednak te pytanie zadać, bo od rozmowy z Junmyeonem czuł dziwny niepokój.
- Ciebie! - wyszczerzył się, cmokając go w policzek. - Chcę przy tobie zasypiać, budzić się. Robić ci śniadania i całować codziennie twoje usta.
Park zacisnął wargi. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, nie takiej też się spodziewał. Temu dzieciakowi chyba naprawdę zaczynało zależeć, co on miał z tym fantem począć?
- A z rzeczy materialnych?
- Chciałbym polecieć na wycieczkę za granicę. Do Europy... Francja, Włochy, albo jeszcze lepiej, bo do Ameryki! Gdziekolwiek, byleby nie w naszych rejonach - odparł, aż się zapowietrzając na samą myśl. Yeol skinął głową, na pytanie zaś o czym on marzy, odparł krótko:
- Samochód. Jakiś duży i szybki. Nie mam zbyt wyszukanych marzeń.
- Oj tam. Każdy ma jakieś swoje, które dla niego są najlepsze. A samochód jest okej, mógłbyś do mnie przyjeżdżać i zabierać gdzieś za miasto - zamruczał, pocierając nosem o jego szyję. Park prychnął tylko i poczochrał jego włosy, obejmując go mocno.
- Ty zawsze doszukasz się korzyści dla siebie!
- Twoje szczęście, to moje szczęście! - wyszczerzył się, cmokając go w usta. Młodszy pokręcił głową z niedowierzaniem, chowając go w swoich ramionach. W sumie nie był taki najgorszy...



***



Prawie nie czuł swoich pleców. Złapał za ostatni już karton i ruszył z nim w stronę magazynu, starając się nie stękać z bólu. Kilka godzin dźwigania robiło swoje, nawet ktoś tak przyzwyczajony do wysiłku jak on w końcu wymiękał. Położył ładunek na odpowiednie miejsce i ruszył w stronę małego pomieszczenia, gdzie przebrał się i odhaczył na liście, że wychodzi. Był brudny, zmęczony, najchętniej padłby tu i teraz na ziemię i zasnął, jednak musiał jeszcze dojść do domu. Całe szczęście, że mieszkał dwie ulice dalej, przynajmniej się nie nachodzi jak idiota. Nogi i tak odmawiały mu posłuszeństwa.
Po dłuższej chwili dotarł na swoje osiedle, gdzie pod blokiem dostrzegł Jongina i kilku innych kumpli. Szlag by to, tylko ich mu do szczęście brakowało.
- Siema Chan! - odparł Kim, na co brunet skinął głową, opadając na ławkę, tuż obok Laya, który palił fajkę.
- Co jest? - mruknął, sięgając po piwo któregoś z nich. Co jak co, ale zimny browar po pracy był czymś wspaniałym.
- To my możemy zadać ci takie pytanie. Co taki zmarnowany? - mruknął białowłosy, gasząc butem peta.
- Byłem w pracy. Padam na ryj.
- Ty? Praca? Uderzyłeś się w głowę? - Sehun niemal nie opluł się piwem, reszta zaś gapiła się na niego jak na debila.
- No. Muszę. Jest kiepsko na chacie, a z fajek przecież nie zrezygnuję. Muszę trochę sobie dorobić, bo jest chujowo - wzruszył ramionami. Wymówka była okej, w końcu nie ma szans, by się przyznał, że chce zrobić prezent jakiemuś chłopakowi, by utrzeć nosa pewnemu skurwielowi.
- Ach... Jasne. Ojciec znowu chleje? - skinął głową Lay, wypuszczając z płuc dym.
- No.
- W każdym razie przywlokłem się tutaj, bo Sehun widział coś dziwnego - Park uniósł pytająco brew, wpatrując się w twarz Jongina. Pewny siebie skurczybyk. - Zadajesz się z tym wkurwiającym bachorem ze sklepu.
Brunet wstrzymał na chwilę oddech. Nie wziął pod uwagę faktu, że reszta mogła ich zobaczyć razem, a w obecnej sytuacji nie było to zbyt dobre. Trzeba kłamać. Albo powiedzieć prawdę.
- To syn dyrka u nas w szkole. Doczepił się do mnie, więc jestem miły, siła wyższa. Jak mu podpadnę, tu wylecę na zbity pysk, ostatnia deska ratunku - mruknął, prostując się nieco. - Jak pod górkę, to ze wszystkim, nie? Mam ostatnio jakiegoś pecha.
Jongin chyba to łyknął, bo pokiwał głową, po czym tylko rzucił:
- To się wrypałeś. Już myślałem, że nas wychujałeś, ale jak widać jesteś dalej nasz - klepnął go po ramieniu. - Leć spać, bo zaraz jebniesz i tyle z ciebie będzie.
- No, lecę. Siema! - mruknął i wstał, otwierając drzwi od klatki. Udało mu się, jak dobrze!



***



Baekhyun zadowolony szedł z wielką torbą zakupów w stronę mieszkania Parka. Ostatnimi czasy młodszy ciągle był zajęty pracą, przez co widywali się rzadziej, dlatego niemal jak na skrzydłach zmierzał w odpowiednim kierunku, byleby tylko zrobić mu obiad i wtulić się w te silne ramiona. Dostać jakiegoś klapsa w sumie też, ewentualnie ostry seks, który ostatnio był całkowicie nieziemski. Nie wiedział czemu, ale czuł się tak... inaczej. Nawet, jeśli czasami robili to nieco mniej brutalnie, to było mi dobrze, serce szalało mu jak opętane, a w brzuchu czuł coś dziwnego. Chyba zaczynał go kochać, kto by pomyślał...
Skręcił w stronę osiedla, nawet się nie rozglądając. Jeden jedyny budynek go interesował. Chciał być już w środku!
- Nie tak prędko.
Poczuł czyjąś wielką dłoń na ramieniu, siłą odwrócono go w drugą stronę. Rozchylił zaskoczony usta, widząc przed sobą tamtego tępego osiłka ze sklepu i kilku innych chłopaków, którzy wtedy tam byli. Niedobrze, niedobrze!
- Och... - zdołał z siebie wydusić tylko tyle. Zacisnął dłoń na torbie, zerkając w stronę drzwi. Był za daleko, nie zdążyłby dobiec i nacisnąć domofon, by Chanyeol tutaj zszedł i mu pomógł. Sytuacja była patowa.
- Gdzie się wybierasz? - mruknął niski szatyn, z nieogarniętym wyrazem twarzy.
- Nie twój interes - mruknął. Pyskowanie było kiepskim pomysłem, co jednak mu pozostało? Musiał kombinować, by zyskać na czasie, może Park wyjrzy przez okno i będzie dobrze. Przecież on sobie z nimi nie poradzi. Nigdy nie brał udziału w bójkach, nie potrafił się bić. Powalą go jednym ciosem.
- Pyszczysz się? Chyba nie wiesz z kim zadzierasz! - warknął naćpany chłopak, robiąc krok do przodu. Białowłosy go zatrzymał, samemu podchodząc do niego. Spojrzał z wyższością wymalowaną na twarzy.
- Czemu nachodzisz Chanyeola?
Otworzył nieco szerzej oczy. Skąd takie pytanie?
- Nie nachodzę, poza tym co cię obchodzi z kim się widuję? - zacisnął nieco wargi. Nie chciał okazywać słabości. Nie przed tym baranem.
- Obchodzi, bo ma cię dość i chce się ciebie pozbyć, a nie chce być niemiły. Jeśli go nie zostawisz w spokoju, to popamiętasz - odparł osiłek, krzywiąc się. Młodszy przełknął ślinę, wpatrując się w niego zestresowany.
- J-ja... On mnie lubi, więc nie przestanę się z nim zadawać - wypalił, robiąc krok do tyłu. - Zostawcie mnie, bo jak zobaczy, że coś mi robicie, to was zabije - dodał, zerkając na boki. Może jak ucieknie w stronę głównej ulicy, to odpuszczą i go zostawią? W sumie co mu szkodzi?
Już miał zrobić krok w tamtym kierunku, gdy białowłosy złapał go z całej siły za marynarkę i pociągnął tak, że stracił równowagę i poleciał na ziemię, lądując na niej tyłkiem.
- Ach! - jęknął. Zabolało, bo beton był nierówny i opadł na chropowatą powierzchnię, czy raczej dziurę, której brzegi wbiły mu się w pośladki.
Otoczyli go. Jeden zatkał mu nagle usta jakąś szmatą, podczas gdy białowłosy złapał go za koszulę i uniósł nad ziemią. Zadrżał, chciał się wyrwać, ale był silniejszy. Teraz dopiero zaczął się bać. Nie wyglądali tak, jakby mieli żartować, a on nie miał jak krzyczeć o pomoc. W dodatku zaciągnęli go w miejsce, gdzie nie było żywej duszy, tylko ściany. Tak blisko Chanyeola, a zarazem tak daleko...
- Musisz oberwać za ostatnią akcję, bo chyba Yeol cię nie ukarał odpowiednio - chłopak uśmiechnął się i z całej siły uderzył go pięścią w brzuch. Okropny ból rozszedł się po ciele. Czuł się tak, jakby zmiażdżył mu wnętrzności. Po chwili puszczono go, opadł na kolana, łapiąc się za brzuch.
- Proszę! - zaśmiał się białowłosy, po czy kopnął go bok, zamachnąwszy się uprzednio całkiem mocno.
Miał ochotę krzyczeć, ale wydał z siebie tylko zduszony jęk. Łzy napłynęły mu do oczy. Musiał wstać, uciekać. Ledwo się uniósł, gdy oberwał w twarz z pięści, po chwili zaś ktoś z całej siły kopnął go w łydkę tak, że stracił równowagę i upadł.
Ból. Czuł tylko cierpienie. Ból. Znowu uderzenie w twarz, gorąca ciecz. Czerwona. Złamali mu nos. Łzy spływały mu z oczu, cały się trząsł, nie miał jednak siły nawet się ruszyć, a tamci nie przestawali. Nie białowłosy, który zaczął go kopać po żebrach, łamiąc je przy okazji, nie szczędził głowy, nóg, rąk. Słyszał chrupanie. Chyba go połamali, jednak w tym nadmiarze bólu nawet już nie wiedział, gdzie go bili. Zrobili z niego miazgę, widział tylko krew, która spływała... z czoła? Czy to ta z nosa?
Bolało. Tak bardzo bolało. Gdzie jest Chanyeol? Czemu go tutaj nie ma? Było mu tak źle... G-gdzie...



***



Usłyszał dźwięk karetki. Nieco leniwie wyjrzał przez okno. Za rogiem widział światła pojazdu, jednak niezbyt go to interesowało. Odpalił papierosa, rozglądając się dookoła. Podwórko jak zwykle było puste, poza...
- Hm? - mruknął sam do siebie, nieco się wychylając. Jakaś biała torba, obok czarna, chyba skórzana, całkiem elegancka. Prawie jak ta Baekhyuna... Chwila! Wyrzucił peta i szybko wybiegł z domu, szybko przeskakując przez schody. W sekundę znalazł się na dole, biegnąc w stronę znaleziska. Tak, to jego torba, co do cholery?!
Odwrócił się w stronę karetki, ruszając w jej stronę. Było to absurdalne, ale co miał zrobić? Na noszach leżał ktoś cały we krwi. Nieco niepewnie podszedł, po czym coś go ścisnęło w środku.
Baekhyun. Cały zmasakrowany, nieprzytomny. Krew na ciele, zaplamione, brudne ubrania, ledwo go poznał.
- Baek... - wyjąkał, nie zwracając uwagi na policję, która zaczęła coś do niego mówić. - Baekhyun... - zadrżał nieco, chcąc znaleźć się bliżej, jednak szybko ratownicy wsadzili go do karetki. On stał jak wryty, dopiero po chwili podeszła do niego jakaś kobieta.
- Znasz go?
- Och... Co się mu stało? - nie wiedział, co się działo dookoła. Czemu był w takim stanie?
- Halo! - złapano go za ramię, dopiero wtedy jakoś się otrząsnął.
- Um. Byun Baekhyun - szepnął, wpatrując się w odjeżdżającą karetkę.
- Masz numer do rodziny? Kim jesteś?
Nieco niemrawo podał adres czując, że ziemia się pod nim zapada. Musi jechać z nim, musi!
Ruszył pędem w stronę przystanku autobusowego. Szybko wskoczył do pierwszego lepszego, który na szczęście jechał w rejony szpitala. Serce waliło mu jak oszalałe. Jak? Dlaczego?!
Ciągle miał przed oczami tę twarz, zasłoniętą jakąś szmatą, która chyba miała go zagłuszyć... On był tak blisko... Pobili go pod jego nosem... Nie uratował go...
Droga mu się niesamowicie ciągnęła. Czuł się tak, jakby miał umrzeć. Rozrywało go w środku. Jak go zabili? Jak umrze? Nie mógł odejść!
W jego głowie panował chaos, chciał już być przy nim, dowiedzieć się, że będzie z nim dobrze. Wyleciał z autobusu i zaczął biec w stronę białego budynku. Był szybki, jednak i tak za wolny. Gdy znalazł się w środku od razu zestresowany podszedł do recepcjonistki.
- Byun Baekhyun, przed chwilą przyjechał.
- Drugie piętro - odpowiedziała kobieta i już miała coś dopowiedzieć, jednak Park znalazł się w tym czasie na schodach, pędząc na te nieszczęsne piętro.
Nie znał się na tym wszystkim, ale chyba było źle. Jakaś sala, chyba operacyjna. Nikogo nie było w pobliżu, nie wiedział co robić. Nagle usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił się i dostrzegł jakąś kobietę, za nią zaś szedł ojciec Byuna i lekarz.
- Moje biedne dziecko!
Była zapłakana, ojciec też roztrzęsiony. Nie widział go nigdy w takim stanie.
- Doznał sporych urazów, kilkakrotnie uderzono go w głowę, ma połamane żebra i nogi. Wykonana została tomografia, teraz przeprowadzany będzie zabieg. Krwiak może być niebezpieczny, ale zrobimy co w naszej mocy, by z tego wyszedł.
- Uratujcie go! Błagam! - jęknęła kobieta, Park zaś jakby wrósł w ziemię. Krwiak? Był tępy z biologii, ale to brzmiało niebezpiecznie. Zadrżał, wpatrując się w lekarza, jakby czekając na to, że powie, że Baek jest bezpieczny i zaraz wyjdzie ze szpitala.
Nagle poczuł na sobie spojrzenie dyrektora. Sparaliżowało go. Mężczyzna wyminął lekarza, który uspokajał kobietę, po czym stanął naprzeciwko niego.
- Co tutaj robisz, Park? - jego ton nie był groźny, ale stanowczy. Chyba był zbyt przerażony, by się wściekać.
- Um... Znaleziono go w okolicach w których mieszkam. Szedł do mnie.
- Do ciebie?
- Tak.
Mężczyzna jakby trawił jego słowa, po czym jego nozdrza się poruszyły.
- Nawet jeśli nic nie robisz, to sprawiasz problemy. Gdybyś trzymał się z daleka, to do tego by nie doszło - mruknął, po czym wrócił do żony, którą objął ramieniem.
Chanyeol zadrżał i opadł na krzesło, chowając twarz w dłoniach. To jego wina. Gdyby się nie poznali, gdyby nie dał im szansy, a to zakończył, to nie znalazłby się na tym patologicznym osiedlu, nie dorwaliby go. Mały, bezbronny Baekkie i ludzie pokroju Parka. Biedak... Jak musiał cierpieć.
Dlaczego? Dlaczego?!



***



Po dwóch godzinach wyszli z nim, od razu przechodząc do innej sali, gdzie miał odpoczywać po operacji. Pozwolili siedzieć tam rodzicom, którzy byli roztrzęsieni.
Chciał tam wejść, ale nie wpuścili go, bo nie był nikim bliskim. Jego chłopak był w takim stanie, on zaś mógł tylko siedzieć przed salą, wpatrując się w białą ścianę, od której dostawał już kota. Siedział tutaj od południa, na dworze zaś było już ciemno, a ani przez minutę nie mógł popatrzeć na Hyuna. Nie miał jak złapać go za dłoń, pogładzić po policzku.
- Że też masz czelność się tutaj pojawiać.
Uniósł głowę, wbijając wściekłe spojrzenie w Junmyeon, który patrzył na niego równie nienawistnie.
- Pierdol się, Kim - warknął, prostując się. Jeszcze tylko tego pajaca tu brakowało.
- Poniosło cię, dupku?! Pewnie to ty go tak zlałeś, ale boisz się przyznać! Jak tylko sytuacja się uspokoi, to cię zabiję - odparł, po czym stanął przed drzwiami do sali Baeka.
- Nic mu nie zrobiłem palancie - powiedział cicho. Nie miał nawet siły się z nim kłócić, chciał tylko zobaczyć tego malucha... - Nie wpuszczą cię.
- Jestem Kim Junmyeon, nie jakiś śmieć Park. Oczywiście, że tam wejdę i zajmę się Baekhyunem - uśmiechnął się złośliwie i zapukał. Otworzył mu dyrektor, który westchnął i odparł:
- Jakby coś się działo, to daj nam znać.
Park skinął głową.
- Spokojnie, od razu się odezwę. Niech państwo idą odpocząć, będę z nim całą noc.
Rodzicie wyszli, matka cała zapuchnięta, Junmyeon zaś tylko spojrzał na niego jak na gówno, po czym zamknął drzwi.
Szlag by to! Jakim prawem ten idiota mógł tam być, podczas gdy go nawet na korytarzu nie chcieli widzieć?! Czemu do cholery nie był bogatym debilem, czemu był tylko sobą?! Chciał tylko być przy nim, trzymać go za rękę... Dlaczego nie mógł?!



***



Minęło kilka dni. Junmyeon starał się przebywać z Baekhyunem jak najdłużej. Jego rodzicie pracowali, byli więc mu wdzięczni za opiekę, a on sam nie narzekał. Spędzał z nim czas, chociaż było to troszkę przykre. Podłączony do tych wszystkich maszyn, cały w bandażach i gipsie, poraniony. Było mi widać tylko kawałek twarzy, chociaż i tak był piękny.
Ściskał jego dłoń, gładząc ją czule. Biedny, mały chłopiec. Gdyby tylko wybrał go, to byłby bezpieczny i cały. Znajomość z tym podczłowiekiem tylko go zniszczyła. Nadal był przekonany, że to wina tamtego. Mógł go pobić, przecież robił to regularnie. Chciał o tym powiedzieć policji, ale to oznaczałoby wyjawienie tego, że chłopak jest gejem, a nie wiadomo jak dyrektor by na to zareagował. Lepiej, by to sam Byun zdał policji relację. Pech w tym, że ciągle spał.
Ten pieprzony brutal jeszcze ciągle przesiadywał pod drzwiami jak psychopata, nie rozumiejąc, że nie jest tu mile widziany.
Nagle poczuł ścisk na swojej ręce. Serce zabiło mu mocniej. Baekhyun otworzył oczy, nie bardzo chyba kontaktując.
- G-gdzie ja jestem?
- W szpitalu, maluszku - nachylił się nad nim, delikatnie się uśmiechając. Kamień spadł mu z serca.
- Um... Gdzie Chanyeol? Jest tutaj? - spojrzał na czerwonowłosego, a ten aż zadrżał. Obudził się po takim czasie i od razu pyta o tego dupka?! Chociaż, chwila...
- Siedzę z tobą codziennie, nie widziałem go tu jeszcze ani razu - skłamał, przybierając nieco zasmuconą minę. To jedyna okazja, by nabić sobie punktów. Fakt, że Park był nikim i ojciec Byuna mu nie ufał, tylko mu pomagał. Mógł zniechęcić go do niego.
- Och... M-może jest zajęty... - wyjąkał, przymykając powieki.
- Może... - skinął głową. - Chociaż wątpię. Ostatnio był z jakimiś znajomymi, pili pod jakimś sklepem. Nie wyglądał na przejętego, zresztą po ostatniej rozmowie nie posądzałbym go o nic wielkiego. 
Gdy oczy Baeka się rozszerzyły, w duchu uśmiechnął się wiedząc, że w tym momencie jest na wygranej pozycji, Park się przecież nie obroni. Małe kłamstwa przejdą na spokojnie. 
- Co masz na myśli? Jaka rozmowa?
- Och... - przybrał zmartwiony wyraz twarzy i wysunął z kieszeni telefon, gdzie szybko wszedł nagrania i włączył fragment ostatniej rozmowy z Parkiem, w której ten oświadczył, że mu nie zależy. Z każdym słowem Baek wyglądał na coraz bardziej załamanego, a on rósł, chociaż nieszczęście blondyna nigdy nie było czymś, czego by pragnął. 
Podkochiwał się w nim od dawna, pragnął dać mu szczęście i zapewnić bezpieczeństwo. Chciał obejmować jego drobne ciało, całować delikatne usta i stworzyć prawdziwą, wypełnioną miłością relację. Nie spodziewał się, że w życiu chłopaka pojawi się ktoś tak kiepski i beznadziejny, kto zawładnie jego słodkim sercem. Przerażało go to. Baekkie był perfekcyjny, idealny. Zasługiwał na wszystko to, co najlepsze, nie zaś na brutala, który się nad nim pastwił.
- Baekkie... Kto ci to zrobił? - zacisnął palce na jego dłoni ostrożnie, przysuwając swoją twarz do jego. Był pewien, że to Park, jednak wolał usłyszeć to z ust chłopaka, by móc w końcu zrobić mu krzywdę. Nie fizyczną, bo nie był śmieciem, jednak od czegoś ma się wpływowych rodziców.
- Nie znam imion - mruknął, jednak jego wzrok był nieobecny. 
- Jak wyglądali? 
- Uh, nie męcz mnie, proszę... Blondyn z ciemną karnacją, jeden Chińczyk i napakowany laluś z nierozumną twarzą.
Junmyeon skinął głową i uśmiechnął się. Z takim opisem miał już jakieś szanse na znalezienie sprawców, a wtedy jeszcze bardziej wkupi się w łaski rodziny, jak i swojego maleństwa. Pogładził raz jeszcze jego dłoń i udał się ku wyjściu. Zamknął cicho drzwi i zerknął na siedzącego pod ścianą Parka, który chował głowę pomiędzy kolanami. 
- Cześć, śmieciu - podszedł do niego i ukucnął naprzeciwko. Chłopak skrzywił się i już miał coś odpowiedzieć, jednak Kim mu przerwał. - Znasz ciemnoskórego blondyna, który trzyma się z kolesiem z Chin? 
Chanyeol zmarszczył brwi, przez chwilę analizując sytuację, po czym przytaknął. Na ustach Junmyeona pojawił się wredny uśmiech. Był coraz bliżej.
- Jongin i Yixing. Co z nimi?
- Spotkaj się z nimi i jakimś lalusiem dzisiaj wieczorem, a pozwolę ci się zobaczyć z Baekhyunem. Nie znam ich, a muszę zamienić słówko i o coś zapytać, więc jeśli mi pomożesz, to i ja zrobię coś dla ciebie. 
- O co chodzi? 
- Dowiesz się wieczorem. W każdym razie to dla dobra Byuna, więc zakopmy topór wojenny na jeden dzień. Potem się pozabijamy - wstał i otrzepał z niewidzialnego pyłu swoje eleganckie spodnie. - I niech nie widzą w twoim zachowaniu nic podejrzanego. Mam się tam zjawić całkowicie przypadkiem, zrozumiano?
- Nie ufam ci, Kim.
- A ja tobie, jednak poświęcę się dla mojego maluszka - prychnął i podszedł do pielęgniarki, by poinformować ją o przebudzeniu Byuna.

Papa, Park Chanyeol! 








/// Okej. Muszę Was przeprosić za tak ogromną, długą i brzydką przerwę, ale całkiem straciłam zapał do tego opowiadania. Teraz prezentuję Wam kolejny rozdział, którym zaczynamy nowe wątki, aniżeli te w oryginalnej wersji opowiadania. Mam nadzieję, że wyjdzie ;----; W sumie jestem średnio zadowolona, ale to moja wena płacze i się nade mną znęca ;__________;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz